Natalka’s Birthday , Stream Madness and My Pajama-Pants Adventure – Totally Epic!
Okay, THAT was a day. Seriously, I haven’t had a weekend like this in forever! It all started with my friend Natalka’s birthday – eight of us from class went: 4 girls, 4 boys, and one big “let’s goooo!”
First, we hung out in the garden, then headed to the mountains – and that’s where the real fun began. There was a stream, and if you know me, you know that’s my favorite chaos zone. We were jumping on rocks, splashing around, laughing like maniacs – and of course, I got way too into it and… SPLASH! Yup, I fell in. Totally soaked! I had to walk back in pajama pants. Black ones, so they looked like sweatpants – no one noticed... until now (oops).
But honestly, who cares when you're having THAT much fun? We played frisbee like pros, had an intense hide and seek game (I legit almost lost the boys), threw sticks, laughed until we couldn’t breathe, and kept leaping around like ninja mountain goats. If goofing off was an Olympic sport, we’d have taken the gold.
The ride back? Classic. TRAFFIC. Natalka’s grandpa was driving the minibus, but thanks to a surprise pit stop and total gridlock, we got back to reality an hour late. At least the vibe in the bus was lit – jokes, snacks, giggles, and one mysteriously disappearing bag of chips (we all know it was you, Kuba).
When I finally got home, I hugged my family – but honestly? I missed my dog the most! His little tail, his snuggly face, the way he cuddles up like he missed me too. We spent the rest of the evening together – me and my fluffy shadow. Just chillin’ on the couch, both of us sighing like, “That. Was. Wild.”
Best birthday party ever – even if it wasn’t mine! Thanks, Natalka, for inviting us – same time next year?
Urodziny Natalki, strumykowy hardcore i moje piżamodresy – totalny sztos!
Okej, to był DZIEŃ. Serio, takiego weekendu to dawno nie miałam! Wszystko zaczęło się od turbo urodzin mojej koleżanki Natalki – pojechaliśmy w ósemkę z klasy: 4 dziewczyny, 4 chłopaków i jedno wielkie „ale jazda!”.
Najpierw był ogród, potem góry, a w górach – strumyk, czyli moje ukochane błotno-wodne pole bitwy. Skakaliśmy po kamieniach, śmialiśmy się, wygłupy level 100 – i oczywiście, jak przystało na mnie, w pewnym momencie zrobiłam chlup! Tak, skąpałam się. Cała mokra! Musiałam wrócić z wyprawy w… spodniach od piżamy. Czarnych, więc wyglądały jak dresy – nikt się nie kapnął, dopóki się nie przyznałam (czyli właśnie teraz, ups).
Ale kto by się przejmował, skoro zabawa była MEGA? Graliśmy we frisbee, bawiliśmy się w chowanego (serio, raz prawie zgubiłam chłopaków), zbieraliśmy patyki, rzucaliśmy nimi, a potem znów skakaliśmy po kamieniach jak ninja-kozice. Gdyby to był turniej w wygłupianie się, wygralibyśmy złoto olimpijskie!
W drodze powrotnej – klasyka życia – KORKI. Dziadek Natalki prowadził busa, ale przez jeden nieplanowany postój i totalny korek wracaliśmy do rzeczywistości z godzinnym opóźnieniem. Ale klimat w busie był – śmiech, gadki, żarty i jedna paczka chipsów, która zniknęła w magiczny sposób (wszyscy wiemy, że to Ty, Kuba).
Jak tylko wróciłam do domu, przytuliłam rodzinę, ale… najbardziej stęskniłam się za moim psiakiem! Serio, brakowało mi jego ogonka, jęzorka i tego, jak się wtula we mnie, jakby też tęsknił. Resztę wieczoru spędziliśmy razem – ja i mój wierny futrzak. Leżeliśmy na kanapie, on wzdychał, ja wzdychałam… pełna harmonia po totalnym chaosie weekendu.
To były najlepsze urodziny ever – nawet jeśli nie moje! Dzięki, Natalka, że nas zaprosiłaś – za rok chcę bis!
This report was published via Actifit app (Android | iOS). Check out the original version here on actifit.io
