22,044 Steps of a Godmother on a Mission – Communion Gift & Outfit Hunt
Saturday. The day I planned to relax... and ended up clocking 22,044 steps and discovering a hole in the sole of my nearly new shoes.
The day started early – weekly grocery shopping is a ritual at this point. I came back home loaded like a pack mule, unpacked everything, stuffed it into the fridge and cupboards... and instead of taking a break, I decided to combine business with pleasure. I went on foot to the nearby shopping mall. Mission: find an outfit worthy of a godmother.
I browsed countless stores, tried on anything with potential, and finally found the one – a white shirt dress with fine vertical blue stripes. Simple, elegant, well-fitted, flattering at the waist. Definitely a staple I’ll wear more than once!
Feeling successful, I headed to a second mall to hunt for a First Communion card. And then – an alarm. Sirens blaring, evacuation message, a crowd of people pouring out. Turned out it wasn’t a drill – a small fire broke out in the sauna at Sky Tower. Fortunately, it was quickly dealt with, but for a moment there, it felt like I was in a scene from an action movie.
Back home, I decided it was time for some sweet recovery – enter pancakes! The kids were thrilled because I rarely have time to stand by the stove. And with my four little food monsters, you don’t just fry a few... Let’s say it was several dozen pancakes before they were full (or I ran out of filling).
After lunch, I went out on another walk – determined to finally buy that communion card. I browsed a few more shops and finally found a lovely box-style card with a heartfelt godmother message. Perfect for slipping in a voucher for two flights in a wind tunnel and some cash.
Let’s be honest – today’s kids have everything. Just giving money feels forgettable. It gets spent and disappears. But this? It’s an experience. Adrenaline, joy, a memory that sticks – and a video to remember it by. I really hope he loves it!
On the way back, rain caught me... and my almost-new Stitch shoes betrayed me. Hole in the sole! Apparently, they couldn’t handle the amount of walking I do. Luckily, I’ve got the e-receipt, so I’ll file a return.
By the end of the day, I was drained. My body was waving a white flag, my head was pounding, and my energy was slipping fast. I took a hot bath, popped some cold meds, and crashed. Because Sunday morning... was Maks’s communion day!
Being a godmother is no small feat. But once the gift is wrapped, the outfit is ready, and the mission is accomplished – I can say one thing: totally worth it.
22044 kroki chrzestnej w akcji – misja: prezent komunijny i styl godny okazji
Sobota. Dzień, w którym człowiek planuje odpocząć… a kończy z licznikiem pokazującym 22044 kroki i butami z dziurą w podeszwie.
Wystartowałam wcześnie – cotygodniowe zakupy to u mnie już rytuał. Wróciłam do domu obładowana jak wielbłąd w karawanie, rozpakowałam wszystko, schowałam do szafek i lodówki… i zamiast się położyć, postanowiłam połączyć przyjemne z pożytecznym. Wyruszyłam na pieszą wyprawę do pobliskiej galerii handlowej. Cel: znaleźć strój godny roli chrzestnej.
Obeszłam sporo sklepów, przymierzyłam wszystko, co tylko miało potencjał, aż w końcu trafiłam na tę jedyną – białą koszulową sukienkę w drobne niebieskie, pionowe pasy. Prosta, elegancka, pięknie skrojona, podkreśla talię. Zdecydowanie trafi do mojej „wielorazowej” garderoby!
Zadowolona z zakupu ruszyłam do drugiej galerii, tym razem na łowy komunijnej kartki. I wtedy – alarm. Syrena, komunikat o ewakuacji, tłum ludzi wychodzący w pośpiechu. Okazało się, że to nie były ćwiczenia – niewielki pożar w saunie Sky Tower. Na szczęście szybko opanowany, ale wrażenia na chwilę miałam jak z filmu sensacyjnego.
Po powrocie do domu stwierdziłam, że trzeba się zregenerować – najlepiej na słodko. Wjechały naleśniki! Dzieciaki były zachwycone, bo przy moim tempie życia rzadko mam czas stać przy patelni. A przy mojej czwórce żarłoków to trzeba się nieźle nasmażyć… Powiedzmy szczerze – usmażyłam kilka tuzinów, zanim wszyscy powiedzieli „dość” (czy raczej zanim się skończyło nadzienie).
Po obiedzie wyruszyłam na kolejny spacer – zdeterminowana, by w końcu kupić kartkę na komunię. Przeszłam jeszcze kilka sklepów i udało się – trafiłam na ładne pudełeczko z kartką z życzeniami od chrzestnej. Do środka bez problemu zmieściłam voucher na dwa loty w tunelu aerodynamicznym oraz kopertę z pieniędzmi.
Bo, umówmy się – dzisiejszym dzieciom trudno znaleźć coś, co ich naprawdę ucieszy. Kasa rozchodzi się błyskawicznie, a po chwili nie zostaje po niej ślad. A taki voucher? To emocje, adrenalina, wspomnienie na lata i filmik z lotu w bonusie. Mam nadzieję, że mu się spodoba!
W drodze powrotnej złapał mnie deszcz, a moje prawie nowe buty ze Stitchem… zdradziły mnie. Dziura w podeszwie! Najwyraźniej nie wytrzymały liczby kroków, które im funduję. Na szczęście mam elektroniczny paragon, więc lecą do reklamacji.
Pod koniec dnia czułam, jak ze mnie uchodzi energia. Ciało zaczęło protestować, głowa pulsowała, a myśli dryfowały gdzieś między wanną a łóżkiem. Zafundowałam sobie gorącą kąpiel, dorzuciłam proszki na przeziębienie i padłam. Bo w niedzielę rano… komunia Maksa!
Bycie chrzestną to nie bułka z masłem. Ale kiedy wszystko dopięte, prezent gotowy, stylówka czeka na wieszaku – mogę powiedzieć jedno: warto było.
This report was published via Actifit app (Android | iOS). Check out the original version here on actifit.io